Tuż po przybyciu kapitana Ysil Erve na wyspie Lvneel. W wiosce zapanowała cisza. Nigdy nie widzieli tak wielkiego statku w swoim porcie nie należący do marynarki. Z pokładu wyszedł kapitan Ysil Erve z załogą. Na ich widok mieszkańcy postanowili zrobi imprezę z okazji powrotu najsławniejszej osoby z ich wioski.
Offline
Galeon o szarych żaglach powoli dobił do portu. Mieszkańcy byli zadowoleni na jego przybycie, co dawało mu dodatkową przewagę. Kiedy trap powoli uderzył o molo - ten zszedł powoli, a biały płaszcz marynarki powiewał na jego barkach. Na jego twarzy gościł spokojny, lekki uśmiech. Trzymając dłonie w kieszeniach spróbował odnaleźć wzrokiem delegację, przywódcę wioski, albo kogokolwiek innego kto wyszedłby go przywitać czy osobiście chciał coś wymyślić. Mężczyzna szedł dumnie, a płaszcz na jego ramionach falował delikatnie gdy wiatr od lądu lekko płynął w jego kierunku. Przystanął w końcu i wciąż trzymając ręce w kieszeni oczekiwał jakiegoś przywitania.
Offline
Tak jak się spodziewał po chwili przybył Starszy mężczyzna pełniący rolę Wójta wioski z dwójką dzieci u swego boku. Niosły one wspaniały bukiet czerwono białych róż. "Witaj w domu mój przybrany synu. Z okazji twojego powrotu dzisiaj wieczorem robimy imprezę tak wielką że nikt nie będzie w stanie jutro podnieść się bez odczucia kaca!!" Powiedział Wójt z takim zaangażowaniem że wszyscy mieszkańcy zaczęli bezzwłocznie szykować się na takie wielkie święto.
Offline
Słaby uśmiech na ustach kapitana nie znikał, powoli jednak zmrużył oczy. W tym samym momencie różnoraka załoga, bardzo milkliwa, ubrana jednakowo - w mundury Marines. Ustawili się oni w szereg - każdy z karabinem przy ramieniu. Była to standardowa procedura, którą robili marynarze. Sam kapitan po chwili uśmiechnął się nieco szerzej.
- Wójcie, przecież wiesz, że nie pijam, ale moja załoga raczej da sobie z tym radę, prawda?
Kapitan po chwili przyjął bukiet kwiatów i trzymając go w jednym ręku począł iść przed siebie, mijając tłum niższych od siebie. Lubił to miejsce, było tym miejscem gdzie się narodził... Tym miejscem gdzie tak wiele osób go znało... Tym miejscem gdzie ktoś ewentualnie mógł szukać o nim informacji i je... Znaleźć. Kapitan doszedł więc do wniosku iż trzeba będzie coś na to uradzić, lecz pierw - zabawa.
Offline
Nadeszła ciepła i spokojna noc. Cała załoga statku i mieszkańcy wioski bawili się na głównym dziedzińcu przed ratuszem. Wszyscy pili i bawili się przednio kiedy nagle z ratusz wyszedł Kapitan marynarki Sinooki Jack. "Witaj Ysil ile to już się nie widzieliśmy, miesiąc ,dwa. Dzisiaj zapłacisz za zdradę marynarki. Dobrze wiedzieliśmy że pierwsze co zrobisz to wrócisz do tej zapyziałej wiochy." Nagle z okien ratusza wyszli strzelcy a uliczki przylegające do ratusza zablokowały jednostki marynarki. Wszystkich ich było około 200.
Do Yamiego: Ile masz ludzi tak na potem muszę wiedzieć.
Offline
Uśmiech zagościł na twarzy kapitana gdy został tak bezpardonowo zatrzymany. Siedząc tak przyglądał się dowódcy sił przeciwnika po czym zaraz przyklasnął kilka razy.
- No proszę, proszę... Czy to nie ty Jack? Życie nie było dla Ciebie łaskawe, czyż nie?
Powoli wstał, nie przejmując się ani jednym karabinem wymierzonym w jego osobę. Zaśmiał się cicho po czym odgarnął włosy do tyłu, powoli nałożył czapkę i spojrzał na swojego adwersarza.
- Naprawdę uważasz, że przybywając tutaj nie spodziewałbym się takiego przywitania? W całej wiosce rozlokowane są ładunki wybuchowe, jeden fałszywy ruch, a całe to miejsce wyleci w powietrze.
Stojąc już, powoli zaczął iść w jego kierunku. Zastanawiał się czy potraktuje jego słowa jak blef czy jednak uwierzy i ułatwi mu tym samym zadanie.
Offline
"Nie wierze ci możesz mieć to całe miasto gdzieś, twoja sprawa. Jednak zapomniałeś że skoro jesteś tutaj a całe miasto jest jak mówisz obstawione minami to wolę zginąć tu z tobą niż pozwolić ci uciec." Powiedział to Jack bez jakiegokolwiek zastanowienia widać było że wierzy w to co mówi, a całe oddziały Marynarki zgodziły się z nim jednym okrzykiem. Po czym wystrzelił strzał ostrzegawczy w stronę Ysil'a " Lepiej nie podchodzi bo podziurawię cię jak ser szwajcarski."
Offline
Stał sobie opierając dłoń na biodrze. Zastanawiał się co też Jack wymyśli tym razem. Jednak po chwili zewsząd oraz z samego okrętu rozległy się trzaski zamykanych i ładowanych zamków karabinowych. Kapitan roześmiał się głośno po chwili poważniejąc i mierząc kapitana marynarki kąśliwym spojrzeniem.
- Jesteś bezczelny i nie stanowisz żadnego wyzwania... Twoich ludzi mogą być maks dwie setki, moich jest trzykrotnie więcej. Twoi ludzie są wrażliwi, odczuwają strach, głód, zimno i co najważniejsze... Ból.
Po chwili do kapitana podszedł jeden z jego marynarzy wręczając mu jego karabin, załadowany i przygotowany do strzału.
- Jeżeli naprawdę chcesz patrzeć jak twoja stara załoga morduje obecną, a gdy już niedobitki zostaną uzupełnione przez kolejnych poległychw ich miejscach zabiorę wam nie tylko amunicję, jedzenie i broń. Zabiorę wam światło i możliwość życia w dzień... Już nigdy nie ujrzycie słońca. Tego chcecie Marines!?
Jego słowa były dobrze słyszalne, chciał wywołać strach, zwątpienie i zasiać jak największą rozpacz. Kilku marynarzy ustawiło się wokół kapitana jako żywa tarcza.
- Ale jednak dam ci wybór Jack... Stań ze mną do pojedynku, a jeżeli wygrasz - udam się z tobą do Impel... Co ty na to?
Offline
Morale wśród Marynarki diametralnie spadły czego Jack był świadomy. " Zgoda ale pod jednym warunkiem. Jeżeli przegram moja załoga ma być w nienaruszonym stanie." Samo to zdanie poprawiło morale wśród oddziałów Marins.
Offline
Kapitan radośnie przyklasnął po czym przeładował swój karabin. Oparł kolbę o stopę i przyglądał się uważnie kapitanowi.
- Ludzie, zróbcie miejsce, w końcu przyda nam się troszkę miejsca.
Machnął dłonią by ludzie się rozeszli. Sam kopnął jeden ze stołów by ten stworzył swego rodzaju barykadę.
- Wybierz sobie broń Jack...
Offline
Kapitan pokiwał tylko głową z dezaprobatą. Biedny człowiek, zawsze wszystko rozwiązywał siłą. Gdyby był inteligentniejszy to zapewne zaszedł by dalej... No ale cóż. Ysil zamknął oczy by po chwili głośno wyszeptać.
- Kage Kage no Shokushu...
Macka z cienia jednego ze stołów powoli zaczęła oplatać nogi jego przeciwnika, na tyle luźno by nie zauważył i zaczął szarżować - pętla zaciśnie się dopiero gdy ten ruszy do ataku. Sam kapitan z kolei powoli usiadł na stołeczku, oparł karabin o przewrócony stół i zdjął opaskę z prawego oka odsłaniając Martwe Oko... Powoli przycisnął je do lunety i udając, że celuje, obserwował swego przeciwnika.
Offline
Chwila nieuwagi mogła go sporo kosztować, jednak macka pełzła dalej by opleść kapitana w pasie i po chwili zacisnąć się na szyi. Lecący stół został poddany szybkiej analizie, która zakończyła się słowami.
- Kage Kage no Ken
Kolejna macka wystrzeliła, uformowana w ostrze - tak by rozciąć stół w locie by poleciał na boki. Macka z kolei miała za zadanie pociągnąć przeciwnika do podłogi i unieruchomić go - oplatając go dalej.
Offline
Jack w końcu za uwarzył mackę oplatającą jego ciało, Nie miał zbyt wielu informacji na temat Yisi'la. Pamiętał jedynie że jego szatański owoc posługuje się cieniami. Wtedy go olśniło i pobiegł w kierunku najbliższej pochodni. Wiedząc że cienie nie są w stanie się pojawić kiedy jest bardzo jasno.
Offline